Jaja a la corrida czyli polski turysta na zagranicznym urlopie

Krzysztof Jagielski
25.10.2015

Żołądek nie sługa, ma swoje prawa i upomina się o nie, nawet w trakcie najbardziej ekscytujących zagranicznych wojaży. Problem tylko z tym, że ceny tam zwykle w euro, a i dogadać się czasami trudno. Jak też zatem radzą sobie nasi rodacy w dalekich stronach, gdy żołądek dochodzi do głosu?

Popatrzmy...

* * * 

Polskie małżeństwo wybrało się na urlop do Paryża. Chcieli choć raz zjeść obiad w eleganckiej restauracji. Fundusze mieli jednak bardzo skromne. Zadecydowali, że wezmą tylko jedną najtańszą potrawę. Żona, trochę lepiej orientująca się w językach obcych, złożyła zamówienie. Po chwili kelner ustawił naczynia na stole. Mąż spogląda na nakrycia i woła z oburzeniem: 

- Kelner! Nasze talerze są mokre!

 -  Cicho bądź! - uspokaja go zażenowana żona. - To jest zupa.

* * *

Franek i Zygmunt wybrali się na wycieczkę do Paryża. Po intensywnym zwiedzaniu poczuli głód i postanowili zjeść porządny obiad. 

Przechodząc ulicą pełną restauracyjnych ogródków wybrali knajpkę, w której goście mieli najwięcej na talerzach. Usiedli przy stoliku i wtedy Zygmunt zaczął się martwić.

- Wszystko pięknie, żarcie mają wspaniałe, ale jak my tu zamówimy? Przecież żaden z nas nie zna francuskiego. 

- Nic się nie martw. - Uspokaja go Franek. - Mój dziadek był w czasie wojny we Francji i przed wyjazdem dał mi parę rad, jak sobie tu radzić. Z tym francuskim to nic trudnego. Wystarczy przed każdym słowem dodać "la".

Franek woła kelnera i składa zamówienie:

- Poprosimy: la zupa, la kurczak, la kartofle, la surówka, la kompot i la szarlotka.

Kelner odchodzi i po kilkunastu minutach przynosi potrawy i ustawia je na stole.

Zygmunt ze zdziwieniem stwierdza, że jest dokładnie wszystko, co Franek zamawiał.

Widzisz, nie było o co się martwić -  mówi Franek dumny z siebie.

Na to odzywa się kelner.

- Ech, wy, chuderloki; gdybym ja nie był ze Śląska, to byście la luft zjedli, a nie obiad.

(luft - po śląsku: powietrze).

* * *

Polscy turyści wybrali się na urlop na Costa Brava. Któregoś dnia postanowili posmakować regionalnej kuchni hiszpańskiej. Wybrali się do restauracji specjalizującej się w daniach lokalnych. Poprosili o kartę i wybrali potrawę, której nazwa brzmiała bardzo hiszpańsko: "Jaja a la corrida".

Danie było naprawdę duże i pyszne, a cena przystępna. Tak im zasmakowało, że przyszli do tej samej restauracji następnego dnia i zamówili to samo. Tym razem jednak porcja, którą dostali była bardzo mała. Zjedli i po obiedzie wołają kelnera:

- Dlaczego dzisiejsza porcja była taka malutka?!

Kelner odpowiada:

- No cóż, zdarza się czasem na corridzie, że wygrywa byk...

* * *

Przychodzi polski turysta do angielskiego snack baru i pyta: 

- Co macie do jedzenia? 

- Hot Dog - odpowiada kelner. 

- A co to znaczy po polsku ? - Pyta turysta. 

- Gorący pies - Odpowiada kelner. 

- No trudno, wolałbym schabowego, ale taki jestem głodny, że może być i pies - decyduje turysta. 

Po chwili przychodzi kelner z parówką w bułce, a turysta krzyczy: 

- Panie, to miał być pies, a Pan mi podał tylko ogon!

* * *

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie